międzylądowanie w kraju helmuta

imię helmut to chyba dla mnie esencja germańszczyzny, pomijając oczywiście nieskończone pasy autostrad i nienaganny ład i porządek, którym hołduje losowo wybrany rdzenny niemiec:)

lot jest krótki, trwa zaledwie 1,5 godz, po czym lądujemy w kraju audi i salami, by przesiąść się w podniebną krowę - boeing 747-400, która na swoim pokładzie potrafi pomieścić ponad 400 pasażerów!

według rozkładu lotów mamy ponad godzinę by zmienić samolot, ale na miejscu okazuje się, że nasza lufthansa jest opóźniona prawie 2 godziny, wiec troche sobie tam posiedzimy w poczekalni...

z tego całego czekania w pamięć zapadła mi jedna rzecz. pamiętam, że kiedy tak siedzieliśmy sobie wśród innych oczekujących, z których znaczna większość szprechała germańskim, w pewnej chwili gdzieś w oddali, poza granicą wzroku, poleciała bełkotliwa wiązanka kurew na dwa albo trzy głosy. dwóch lub trzech innych obywateli rzeczpospolitej, kompletnie zalanych, przesadnie wulgarnych, wsiadała na pokład tego samego samolotu. było mi wstyd, nie pierwszy raz, bo mieszkając przez pewien czas w anglii odnosiłem niejednokrotnie wrażenie, że za granice wyjeżdża głównie margines, a potem postrzeganie takich kmiotów przez miejscowych rzutuje na wizerunek polski na arenie międzynarodowej... żenujące...

koniec końców krówka podkołowała pod rękaw, ludzie zerwali się z miejsc i zaczęło się "pokładowanie". jako, że był to mój pierwszy raz na pokładzie takiej maszyny, robiła ogromne wrażenie, zwłaszcza ilość foteli w jednym rzędzie:) a jak do tego doliczyć darmowe drinki i filmy na pokładzie to już w ogóle wypas:)

Komentarze (0)