Geoblog.pl    gregorpilarski    Podróże    Azja Południowo Wschodnia - Singapur, Borneo, Sumatra, Jawa, Bali, Malezja i Indie (w przygotowaniu)    pierwsze kroki na azjatyckiej ziemi
Zwiń mapę
2007
25
sty

pierwsze kroki na azjatyckiej ziemi

 
Singapur
Singapur, Singapore
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11404 km
 
pierwszy raz w życiu leciałem z prędkością większą od prędkości dźwięku!

pierwszy raz w swoim 24roletnim życiu leciałem na pułapie 11000 m, ponad 2000 m wyżej od dachu świata:)

pamiętam, że lot się dłużył, tym bardziej, że nie bardzo mogłem oka zmrużyć i tyłek mnie bolał od 12togodzinnego siedzenia. nawet darmowe drinki przestały w pewnym momencie cieszyć... zmęczenie organizmu dawało o sobie znać...

na szczęście wszystko co ma początek, ma też i koniec i ok. 19:30 czasu miejscowego, koła samolotu uderzyły zgrabnie o płytę lotniska. obolałe pośladki znajdą ukojenie...

lotnisko w singapurze to przepastny, kilkupoziomowy moloch, przy którym nasze rodzime okęcie wygląda jak prowincjonalny pas startowy dla awionetek...;)

przeszlismy kontrole dokumentów (wiza nie jest wymagana), odebraliśmy nasze bagaze, które szczęśliwie wylądowaly na tym samym lotnisku, wymieniliśmy troche waluty na śliczne, foliowane dolary singapurskie, po czym chcieliśmy udać się do centrum. zamysl był taki, żeby za pomocą MRT (mass rapid transport), nowoczesnej kolejki szybkiego ruchu, która startuje z lotniska, dostać się do chinatown, tam poszwędać się chwilę, zasmakować trochę orientu, a nastepnie złapać busa który zabierze nas na malezyjską stronę.

jednak najpierw trzeba było rozgryść automaty wydające różnego typu bilety, którymi były karty magnetyczne wielokrotnego uzytku. każdy taki bilet/kartę wykupowało się na określony czas, a następnie należało zwrócić po wykorzystaniu. jeżeli zwracało się przed minięciem "czasu wazności" automat wydawał resztę za niewykorzystany czas. nie wiem czy to co właśnie napisałem da się zrozumieć, bądź co bądź, zastosowanie takiego systemu biletowego to genialna, prośrodowiskowa inicjatywa singapurskich decydentów.

singapur tak w ogóle to ponoć najczystsze miasto na świecie, gdzie nawet za żucie gumy na ulicy grozi mandat, nie mówiąc juz o pluciu, powaga!:)

wsiedliśmy w końcu do tej kolejki i podążyliśmy w stronę chinatown. pamietam, że czułem się trochę niezręcznie, bo wzrok niemalże wszystkich miejscowych w wagonie skierowany był na nas, na mnie w szczególności, ze wzg. na moje metalowe ozdoby w twarzy... wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale ta ciekawość autochtonów moją osobą miała się przewijac przez cały czas trwania podróży...:)

było już po godzinie 20, słońce dawno zaszło, a mrok za oknami kolejki rozpraszały dziesiątki rozswietlonych wieżowców i setki neonów, co robiło niesamowicie piorunujące wrazenie, zwłaszcza dla kogoś kto nie uswiadczył wcześniej takiej gry swiateł...

chinatown powalało mnogością kolorowych lampionów, które niemalże pozwalały zapomnieć o późnej porze dnia, tyle dawały swiatła... wszędzie było pełno straganów, straganików i ulicznych garkuchni serwujących mniej i bardziej podejrzane smakołyki:) polawirowaliśmy miedzy stoiskami, zjedlismy co nieco, odpoczęliśmy chwilę, po czym wróciliśmy do stacji MRT, by tym razem pojechać do little india.

kiedy tylko wysiedliśmy, od razu mozna było spostrzec, że jesteśmy w innej dzielnicy. pomijając oczywistą różnicę etniczną, stragany zniknęły na rzecz malych, prawdopodobnie rodzinnych sklepików, a wszędobylskie kolorowe lampiony ustąpiły miejsca całej gamie zapachów indyjskich przypraw unoszących się w powietrzu. tak... little india tchnęło orientem półwyspu indyjskiego.

nadszedł czas, by sprawdzić w przewodniku (pascal), gdzie mamy się udać by zlapać busa na malezyjskie lotnisko w johor bahru, skąd z samego rana mieliśmy lecieć na borneo. kiedy tak staliśmy na srodku chodnika, starając się umiejscowić nas na mapie, podszedł do nas singapurczyk targający dwie reklamówy i zapytał czy może nam jakoś pomóc, tak po prostu... ja na to (podczas tej wyprawy zostałem jednomyslnie oddelegowany do porozumiewania się z autochtonami i załatwiania wszelkich koniecznych formalności), że musimy dojść do jednego konkretnego dworca skąd odchodzą autobusy na granicę. gościu zaczął tłumaczyć jak tam dojść, ale nie bardzo potrafiliśmy to sobie zwizualizować. uśmiechnął się tylko do nas serdecznie i powiedział, że mu się nie spieszy i może nas zaprowadzić... mało tego, że wskazał nam dworzec, to jeszcze znalazł nam właściwy autobus, kupił nam bilety i wsadził do tego autobusu mówiąc, że zaraz odjeżdża. potem pomachał nam na dowidzenia, odwrócił się na pięcie i pomaszerował w swoją stronę taszcząc te swoje wypchane reklamówy...

nie chciał niczego w zamian, po prostu chcial nam pomóc... to był pierwszy szok jaki wywołała u mnie bezinteresowna zyczliwość azjatów.

do granicy było tylko kilka kilometrów, więc szybko tam dojechaliśmy, było ok 23:00. podeszliśmy do punktu kontrolnego, by przejść odprawę. strażnik przeglądając mój paszport w pewnej chwili zaśmiał się w głos. zgłupiałem... po chwili dotarło do mnie, że typek smieje się z mojego zdjęcia, na ktorym jeszcze jako nastolatek mam długie włosy. uśmiechnąłem się do niego szeroko, potwierdzając swoją tożsamość, ten rzucił jakimś zabawnym komentarzem, podbił paszport i pożegnał mnie równie szerokim uśmiechem.

przejechaliśmy na drugą stronę mostu na rzece granicznej do miejscowości o nazwie johor bahru i udalismy się do punktu kontrolnego malezyjskich służb granicznych po pieczątki wjazdowe. wiza ponownie nie była wymagana.

nie pamietam dlaczego, ale autobus dalej nie jechał, więc trzeba było poszukać innego srodka transportu. do lotniska, które znajdowalo sie poza granicami miasta pozostawało wciąż ok. 30 km. nie zdążyliśmy wyjść nawet na zewnątrz, a już obskoczyli nas taksówkarze i właściciele prywatnych pojazdów oferując swoje usługi. słono sobie liczyli, a że było już bardzo późno i lotnisko miało być lada moment zamknięte nie byliśmy w najlepszej pozycji do targowania się, więc musieliśmy przystać na warunki kierowcy, który rzucił najniższą cenę. załadowaliśmy plecaki do bagaznika i w drogę.

na krótko przed północą stanęliśmy przed oszklonymi wrotami głównego holu lotniska senai, które jak na prowincjonalne lotnisko niczym nie ustępowało naszemu największemu...:)

wiele ludzi ma błędne wyobrażenie o krajach azjatyckich, mysląc o nich jako o krajach trzeciego świata i zapominając, że są wśród nich kraje, jak malezja czy singapur, których gospodarka wyprzedza naszą o co najmniej 50 lat!!! hehe


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
gregorpilarski
Grzegorz Pilarski
zwiedził 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 1 komentarz1 61 zdjęć61 0 plików multimedialnych0